Pracuję na nocnej zmianie na stacji benzynowej. Moja żona i ja od lat jesteśmy w rozpaczy, nie mogąc mieć dziecka. Wczoraj wieczorem znalazłem porzucone niemowlę w tekturowym pudełku w toalecie. Podjąłem lekkomyślną decyzję i zabrałem ją do domu. Przywróciła moją żonę do życia. Myśleliśmy, że to cud. Nie mieliśmy pojęcia, że ​​niebezpieczny mężczyzna już nas szuka…

Nie spodziewasz się znaleźć cudu zapakowanego w kartonowe pudełko o 3 nad ranem. Ale właśnie to mi się przydarzyło.

Pracuję na nocnej zmianie na stacji benzynowej od prawie dziesięciu lat. Większość nocy jest tu cicho – tylko ja, szum świetlówek i od czasu do czasu przejeżdżający kierowca ciężarówki. To samotna praca, ale pozwala mi i mojej żonie Lenie zarobić na jedzenie .

Lena i ja zawsze marzyłyśmy o dzieciach. Starałyśmy się latami – lekarze, zabiegi, nadzieja, a potem rozpacz. W końcu powiedzieli słowo, które nas oboje złamało: niekompatybilni. Z każdym rokiem patrzyłam, jak blask w jej oczach gaśnie coraz bardziej. Nasz dom stawał się coraz cichszy. Nawet jej śmiech zniknął. Zrobiłabym wszystko, żeby go przywrócić.

Tej nocy wiatr na zewnątrz wył. Około trzeciej nad ranem usłyszałem coś – cichy, stłumiony krzyk dochodzący z publicznej toalety z boku dworca. Początkowo myślałem, że mi się przywidziało. Ale znowu się odezwał – cichy, rozpaczliwy dźwięk, który nie pasował do takiego miejsca.

Chwyciłem latarkę i otworzyłem drzwi toalety.

Krzyk ucichł.

Wtedy to zobaczyłem – małe tekturowe pudełko , stojące obok kosza na śmieci, wilgotne od przeciekającej rury. Serce zaczęło mi walić. Powoli przykucnąłem i rozwiązałem sznurek, który je trzymał.

W środku, owinięta w zużyty ręcznik, leżała noworodek, dziewczynka . Była taka malutka, taka krucha, jej maleńkie piąstki były zaciśnięte, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w płytkim rytmie snu. Do jej kocyka przyczepiona była karteczka:

Zaopiekuj się nią. Ja nie mogę.