Miała właśnie pochować swoje dziecko, gdy nagle USŁYSZAŁA KRZYK dochodzący z trumny!

To miał być najszczęśliwszy dzień w życiu Claire Reynolds . Po dziewięciu długich miesiącach oczekiwania, nieprzespanych nocach, porannych mdłościach i niekończących się debatach z mężem Michaelem nad imieniem dziecka , w końcu zaczęła rodzić. Na oddziale położniczym w szpitalu Brookdale unosił się delikatny zapach antyseptyku i nadziei.

Ale koło południa wszystko się zmieniło.

Skurcze Claire nasiliły się. Zacisnęła dłonie na poręczach szpitalnego łóżka i krzyczała z bólu. Michael pozostał przy niej, szepcząc słowa otuchy, a jego twarz pobladła ze strachu. Lekarze i pielęgniarki poruszali się szybko, ale w ich głosie coś zmieniło się ze spokojnego na napięty.

„Tętno spada” – powiedziała ostro jedna z pielęgniarek.
„Przynieś tlen – natychmiast” – nakazał lekarz.

Kilka minut później w sali zapanował chaos. Aparaty piszczały nieregularnie, pielęgniarka wezwała więcej personelu, a Claire mogła dostrzec jedynie fragmenty: „Pępowina… tlen… cesarskie cięcie”.

Potem zapadła cisza.

Kiedy się obudziła, świat był rozmazaną plamą białego światła i stłumionych głosów. Jej ciało bolało, gardło miała suche, a pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był Michael siedzący w kącie z głową w dłoniach. Lekarz stał obok niego z ponurą miną.

„Claire” – zaczął cicho lekarz – „tak mi przykro. Twoje dziecko nie przeżyło”.

Jej świat się zawalił. Jej syn – jej mały chłopiec – odszedł, zanim zdążył zapłakać. Powiedzieli jej, że podczas porodu został pozbawiony tlenu. Powiedzieli, że próbowali wszystkiego. Ale jedyne, co mogła myśleć, to to, że nigdy nie mogła go przytulić, nigdy nie usłyszała jego pierwszego oddechu.

Następnego ranka przyszedł kapelan szpitalny. Zapytali, czy życzy sobie skromnego pogrzebu. Claire, wciąż osłabiona, skinęła głową. Nie miała siły, żeby mówić.