Kiedy Jennifer pojawiła się godzinę później, wyglądała jak cień dawnej siebie – blada, z cieniami pod oczami, mechanicznymi ruchami. „Martwiła się całą noc” – mruknęła, podając mi nosidełko. „Nie spałam od kilku dni”.
Przytuliłam ją. „Idź się zrelaksować. Zajmiemy się nią”.
Po jej wyjściu dom wypełnił się cichymi dziecięcymi odgłosami – cichymi gaworzeniami i westchnieniami, które spowalniały czas. Sophia krążyła obok mnie jak miniaturowa pielęgniarka, podając mi chusteczki i butelki. Była cierpliwa, delikatna i dumna.
O trzeciej Lily była nakarmiona i zasnęła. Przez chwilę wszystko było idealnie. Nagle zaczęła płakać – ostrym, bolesnym płaczem, który przeszył cały pokój.
„Może trzeba jej zmienić pieluchę” – powiedziałam.
„Mamo, pozwól mi to zrobić!” – nalegała Sophia, pełna zapału i pewności siebie.
Uśmiechnęłam się, widząc jej determinację. „Dobrze, kochanie, zrobimy to razem”.
Położyłyśmy Lily na macie do przewijania. Sophia ostrożnie odpięła pieluchę, a ja sięgnęłam po chusteczkę. Ale w chwili, gdy pieluszka się otworzyła – świat się zatrzymał.
Była krew.
Lekka smuga bladej krwi, a na jej maleńkim udzie ciemnofioletowy siniak w kształcie opuszki palca dorosłego.
Sophia zamrugała, zdezorientowana. „Mamo… czy tak powinno być?”
Ścisnęło mnie w gardle. Nie mogłam oddychać.
Tom, mój mąż, wszedł do pokoju, uśmiechając się – aż zobaczył moją twarz. „Co się stało?”
Lekko obróciłam dziecko, pokazując mu siniak. Jego wyraz twarzy natychmiast się zmienił. Jego skóra zbladła. „To nie wypadek” – powiedział ochryple. „To czyjaś ręka”. Ciąg dalszy nastąpi w komentarzach.
